Pan Edek dawno nie wyjeżdżał. Taki los...czas, czas czasu brakuje. A może ochoty bo po poprzednim razie to ruszanie tyłka wzbudzało we mnie sporo niechęci. No ale Wilno...Nie pamiętam który to raz w Wilnie ale pewne że nie ostatni. Trochę wiem a trochę nie wiem dlaczego Wilno ma dla mnie taki urok – to nie tylko atmosfera i nie tylko to że ceny niskie a jedzenie pyszne. Nie jest to ważne – ważne że znowu jestem w Wilnie, ponownie jest zima, zepeliny, gotowane kartofle, krupnikas, śledź...Nie ma już jednej z restauracji w której jadłem poprzednio, ale następna okazuje się równie dobra. Kawa w księgarni i szwędanie się bez celu..Lubię Wilno...A i jeszcze znalazło się kilka miejsc których nie widziałem – hala handlowa z marynowaną słoniną i kiszonym czosnkiem, knajpa w której podano śledzia z gotowanymi ziemniakami i kwaśną śmietaną,...no i cmentarz na Antokolu...Antokol...poprzednio był za daleko, zawsze coś wypadało i nie mogłem tak dotrzeć. Ale jako że na Rossie byłem już razy kilka to tym razem miałem czas tam dotrzeć. Być może to starcze zdziecinnienie ale Antokol zaskoczył mnie – nie powinien, a jendak...Jak zwykle dotarłem tam pieszo: troche ponad 5km z hotelu...jest ok. Pierwsze co rzuca się w oczy to była siedziba Sapiehów – w remoncie, ale jak już to skończą...będzie monumentalna. A później cmentarz...Dzień krótki, a dotarcie na niego trwało, światło się kończy...Groby – te najważniejsze – polskich żołnierzy poległych w wojnie polsko-bolszewickiej...dziesiątki, kilka setek,...dużo więcej niż się spodziewałem...mogiła zbiorowa żołnierzy Napoleona, żołnierze radzieccy z garnizonu i polegli w czasie II Wojny Światowej, mogiły z I WŚ...I tylko znowu chodzę wśród zaniedbanych polskich mogił i coś za gardło łapie i dusi...