Wcześniej, jeszcze zanim wyjechaliśmy do Kirgistanu, ustaliliśmy że w poniedziałek jedziemy do Bishkeku w dzień, samochodem. To świadoma decyzja – z jednej strony traci się cały dzień na przejazd ale z drugiej strony zyskuje się widoki o drodze. Teraz trochę żałuję wyjazdu do Osh – można było te dni spędzić lepiej, no ale nie ma co gdybać.
Rano zapakowaliśmy się, zgodnie stwierdzając że nie chce nam się dźwigać plecaków – co za wygodnictwo w obliczu trekkingu w górach ;-) – i zamówiliśmy taksówkę do miejsca postoju marszrutek i taksówek długodystansowych. Po upchaniu plecaków i zajęciu miejsc na końcu wesołej bryczki …ruszyliśmy w mającą trwać 11-12h drogę. Tak – przejazd trasą Bishkek-Osh trwa właśnie tyle czasu mimo że to tylko ok. 800km a lot dwa dni wcześniej trwał tylko 45min. Od czasów szczenięcych, czyli szkolnych wycieczek autokarowych, nie spędziłem tyle czasu jako pasażer w samochodzie. Co można robić tyle czasu? Dobra – można podziwiać widoki za oknem, można robić zdjęcia, można spać. Tyle można a co trzeba? Trzeba się napić! Uprzedzałem że piłem? Uprzedzałem. A uprzedzałem że przeklinałem? Uprzedzałem. No wiec jechaliśmy i piliśmy, i czasem też przeklinaliśmy. Co prawda przeklinaliśmy coraz mniej w miarę jak poziom w butelkach się obniżał, ale robiliśmy to od początku do końca. Dlaczego? Wszyscy wiedzą czym jest ułańska fantazja, ale ułańska fantazja wysiada w przedbiegach z fantazją dżygitów za kierownicą – nasz samochód, Honda Stepwgn z 8 osobami na pokładzie, pruła przestrzeń niczym bolid Formuły 1. Bolid był w ciąży co nie przeszkadzało tankiście – kolejnemu kumplowi który zaliczył 2 lata w Legnicy z karabinem w ręku i czerwoną gwiazdą na czapce – wyprzedzać w górach na trzeciego, na zakrętach, pod górę – oczywiście wszystko naraz! A, czy wspomniałem że bolid miał kierownicę po prawej stronie? No właśnie miał! Tankista czasami pytał pasażera po lewej stronie czy można wyprzedzać, a czasami wyprzedzał bez pytania. Jeżeli okazywało się że miejsca jest na styk lub go nie ma… to kładł się na grzywie, wbijał ostrogi i zmuszał konia do wydłużonego galopu. Tak, on tak właśnie zapominał ze jego balans ciałem nie bardzo pomoże silnikowi… Zaczęliśmy więc pić, jak to przed szarżą, dla kurażu – nie wierzę że pod Samosierrą chłopaki poszli w galop na trzeźwo – my w każdym razie musieliśmy się napić. Tu jeszcze, narażając się na zemstę, zdradzę że Grażdanka jest fatalnym pasażerem: kiedy sama jest za kierownicą to można z nią przemierzyć całą Europę, ale kiedy tylko staje się pasażerem… skaranie boskie z tą kobietą – nikt kto nie potrafi przejechać z Londynu do Walii z tacą pełnych kieliszków na tylnym siedzeniu, bez uronienia jednej kropli … nie spełnia jej wymagań dotyczących kierowcy. Tak wiec tankista stanowczo nie był jej wymarzonym kierowcą. W tym miejscu pragnę podziękować Hrabiemu od Czekolady Siemaszce – dzięki Ci za „Siemaszkówkę”! Bez niej ta podróż byłaby o wiele trudniejsza.
Zostawiając na boku sprawy związane z kierowcą i jazdą po kirgiskich drogach pochylę się na chwilę nad sprawą jakże doniosłą a jednocześnie przyziemną. Tzn. nad kiblem. Tego nie znajdziecie w przewodniku, który co najwyżej wspomni że poziom higieny w Kirgistanie nie jest najwyższy. To bzdura – poziom higieny jest normalny, ręce myją, na ulicy nie śmierdzą a ubrania piorą. A więc to nie poziom higieny jest niski tylko kibel odległy, najlepiej odległy o jakieś 15-20 metrów i to jeszcze odległy z wiatrem! To, że potrzebę załatwia się na narciarza to tylko folklor – w wielu miejscach tak to się rozwiązuje, to że często przepierzenia pomiędzy toaletami mają ok. 1 metra wysokości to też folklor – wiadomo, w kiblu można nawiązać ciekawą konwersację o tym jak w tym roku źrebią się klacze i jak sąsiadowi wyszedł kumys. Ale ten smrodek… naprawdę przed wyjazdem do Kirgistanu warto wytrenować sobie robienie różnych rzeczy na jednym oddechu! Jadąc przez Kirgistan widzi się domy i toalety-wygódki odległe od domów o te 10-15m, stojące samotnie i śmierdzące na potęgę, restauracje i toalety-schrony odległe o 20-30m i śmierdzące pod niebiosa, nowoczesne stacje benzynowe i toalety-kontenery… odległe… śmierdzące. I jeszcze czasami samotne kibelki stojące gdzieś w polu lub przy drodze, często bez drzwi, w różnym stanie destrukcji… Wiec – jadąc do Kirgistanu miej przy sobie niezbędnik pozwalający zmierzyć się z tym wyzwaniem ;-)
Wracając do drogi – jechaliśmy te 11h czy 12h, z przepięknymi krajobrazami za oknami. Góry, doliny, zapory wodne, sztuczne jeziora i jeszcze raz góry wyglądające jak ciasto przekładaniec. Pogoda dopisywała, widoki też i tylko ja plułem sobie w brodę że siedzę po niewłaściwej stronie samochodu i wszystko co najładniejsze jest po drugiej stronie. Cała nadzieja w tym że Marcinowi wyjdą zdjęcia …
Kiedy zapadł zmrok … czasami brakowało trochę oddechu i dopiero światła samochodów na serpentynach pod nami pokazywały że to nie jazda dżygita jest tego powodem, a to że wspięliśmy się na zdrowo powyżej 2000 mnpm
Do Bishkeku dojechaliśmy koło północy i wyładowawszy się podreptaliśmy w kierunku parku – ten nocleg miał być biwakiem w krzaczorach. Przedreptawszy kilka km okazało się, że upatrzony park jest cmentarzem o … dość zwartej zabudowie. Ponieważ jednak żywi dotarliśmy do Bishkeku i nie była to jeszcze pora na nocleg na cmentarzu, wiec podreptaliśmy do innego parku. Ostatecznie tylko częściowo rozbiłem namiot – bardziej z obawy przed włóczącymi się po okolicy psami niż z rzeczywistej potrzeby i poszliśmy spać.