Czego potrzebuje turysta? Wiadomo – jedzenia, picia, kasy… jeżeli jest muzułmaninem to musi wiedzieć w którym kierunku położona jest Mekka, jeżeli Rosjaninem to gdzie można kupić następną flaszkę, Amerykanin potrzebuje namiarów na hamburgerownię, a Grażdanka… Grażdanka potrzebuje prądu. Nie prądu w butelce ale takiego ze ściany ;-)
Dzień w parku rozpoczynamy dość wcześnie i zaraz po obudzeniu kierujemy się na bazar w Bishkeku. To jeszcze nie pora na zwiedzanie, na to jeszcze przyjdzie pora – chcemy zjeść coś, może wypić kawę podładować Grażdance sprzęt i znaleźć transport do Cholpon-Ata.
W knajpce przy bazarze z każdego gniazdka wisi girlanda ładowarek – widocznie Grażdanka jest popularnym modelem w tych okolicach. Przechodzimy procedurę „Amierinakncy? Niet, Paliaki. Aaa”. Po jednej sałatce z padliną i jednej kawie zbożowej… tak, Kirgistan to piekło dla kawosza takiego jak ja, idziemy negocjować przejazd do Cholpon-Ata. Tym razem trafia nam się kierowca który nie był w Polsce ale jest za to miłośnikiem hokeja i zaczyna nam wymieniać nazwiska czeskich hokeistów… no, ale za to jedzie tak że nie musimy pić ;-) Po drodze zatrzymujemy się 2 razy: raz żeby zakupić warzyw i owoców na straganie przy drodze – prowadzonym przez Dunganów, a drugi raz żeby się zatruć jedzeniem. Taaa, Marcin właśnie zaczął dochodzić do siebie wiec najwyższa pora była żeby coś zmalować, no i tak właśnie zachciało mi się spróbować beshbarmak, czyli makaronu z gotowanym mięsem. Wkrótce po posiłku coś zaczęło mi w brzuchu jeździć i tak to właśnie się zaczęło. Na razie bez przeszkód znaleźliśmy się w Cholpon-Ata. Marcin znalazł nocleg, zrzuciliśmy graty, wyciągnęliśmy aparaty i ruszyliśmy w… ruszyliśmy w wieś. :D
Przyznam że z lekkim niepokojem przyjeżdżałem do Cholpon-Ata. Naczytałem się że to komercyjny kurort nastawiony na Rosjan, że ludzie, turyści, brak atmosfery i inne takie. Ale jako że ja rzuciłem nazwę, więc trzymałem dobrą minę. Jak dla mnie bomba! Jeżeli przyjeżdżają tam turyści to dawno już wyjechali, plaże nad Issyk-Kul były puste, słonce świeciło, bezchmurne niebo i góry po obu stronach jeziora… bajka. W dodatku bajka z rodzaju tych które lubię i której wyczekiwałem.
Przez te kilka dni kiedy oglądałem Kirgistan weryfikowałem swoje oczekiwania z rzeczywistością. Pierwsze dni nie były zachęcające – nie dlatego że brud, że bieda, że szarość. Byłem rozczarowany – to może odrobinę za duże słowo – nijakością. Osh wygląda nijako i może tylko budynek muzeum na Tronie Salomona sprawił że coś we mnie drgnęło. Później jazda do Bishkeku – piękne widoki, ale co z tego kiedy nie można się zatrzymać i popatrzyć w spokoju? Nawet nie chodzi o to żeby zrobić zdjęcie – choć czasami tak to właśnie wygląda – tylko o niespełnienie się w oglądaniu świata przez szybę. I dopiero w Cholpon-Ata poczułem że jestem we właściwym miejscu. Plaże wyglądały nierealnie – brak mi słów żeby to opisać… Issyk-Kul to jezioro, wielkie i słone – w najdłuższym miejscu ma 180km długości, w najszerszym 60km. Wielkie. W dodatku położone na wysokości 1600 metrów! Wzdłuż południowego i północnego brzegu jeziora ciągną się szczyty 2 pasm gór Tian Shan, po obu stronach ośnieżone szczyty czterotysięczników … Po prostu bajka. A do tego opuszczony po sezonie rosyjski kurort, pusta plaża, samotny mężczyzna siedzący przy wypożyczalni skuterów, sowiecka architektura, sowiecka bylejakość i sowiecki duch. Czy już wspominałem że bajka? Żal opuszczać plażę ale w planie mamy jeszcze rysunki naskalne, petroglify. W przewodniku napisano że to pole z porozrzucanymi kamieniami po którym trzeba chodzić i wyszukiwać te z rysunkami. Nie jest to wielki wyczyn – wędrujemy sobie do ogrodzonego metalowym parkanem pola a później spacerujemy pomiędzy kamieniami – barany, barany, barany, słońce, śnieżna pantera i dalej barany… Trudno to opisać, niektórych ludzi takie rzeczy nie bawią, ale dla mnie to jak dotknięcie kawałka historii, świadomość ze kilkaset czy kilka tysięcy lat temu jakiś pasterz siedział w tym miejscu i rył w skale to co mu w duszy grało czy też to co było dla niego ważne, i może przyprowadzał tu swoją dziewczynę i mówił – zobacz co dla ciebie wyryłem… Rysunki pochodzą z okresu pomiędzy 1500BC a 100AD, niektóre są całkiem duże a niektóre mają kilka cm i są ledwo widoczne… Już wychodząc z terenu petroglifów przystanęliśmy na chwilę i tak sobie powiedzieliśmy, że dobrze że jest organizacja taka jak UNESCO która stara się zachować takie miejsca dla potomnych.
Wróciliśmy do hostelu robiąc po drodze zakupy – jak to w Kirgistanie – wódka, piwo i chleb. W hostelu poczułem że zaczyna mnie brać choroba. Nie przeszkodziło to w wizycie w bani – takiej… sowieckiej :D, niespełniającej żadnych norm bezpieczeństwa czy innych ISO! Wielki stalowy kocioł nagrzany i stojący w przejściu, taki na który trzeba uważać żeby się nie oprzeć ani nie otrzeć wychodząc na zimną kąpiel. Powtórzę się – bajka! Więcej wieczora nie pamiętam – choroba walnęła, zabawa się skończyła –pod dachem spałem w puchowym śpiworze, w softshellu i primalofcie. Z czołówką i rolką papieru toaletowego pod ręką. Patrząc z perspektywy czasu – to nie żart – za mało piłem wódki. Gdybym beshbarmak popił wódką to całkiem prawdopodobne że nasz wyjazd inaczej by się potoczył.