Ranek w Cholpon Ata powitał nas deszczem. W zasadzie padało przez całą noc i nic nie zapowiadało żeby miało przestać. Czułem się fatalnie: dreszcze i biegunka to super połączenie. I jeszcze ta rura w toalecie. Z jednej strony była wkurzająca, a z drugiej, pomimo swojego stanu byłem szczęśliwy. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ta rura dawała mi sporo radochy. No bo … Mieszkaliśmy w dość nowym z wyglądu budynku, takim na 99% postawionym po 1991. Na pewno widzieliście to nie raz – ktoś stawia wielki dom a później brakuje mu pieniędzy na wszystko i zaczyna się cięcie kosztów, prowizorki i rozwiązania tymczasowe. Brzmi znajomo? To takie… z minionej epoki a wciąż żywe. No więc budynek, nazwijmy go dla uproszczenia narracji hotelem, zbudowany był z pewnym rozmachem. A później skończyły się fundusze i zaczęły prowizorki. Jedną z nich była rura. Dość niepozorna, taka szara eminencja – niepozorna a ważna. I rzeczona rura, o mniej więcej 5-7cm średnicy, wystawała z jednej ściany, przecinała toaletę i znikała w drugiej ścianie. Niby nic wielkiego - w sumie między innymi tego właśnie od rur oczekujemy. Tyle, że ta rura wystawała ze ściany na wysokości może 15cm, przecinała pomieszczenie ok. 50 cm za drzwiami wejściowymi w poprzek pomieszczenia i ostatecznie znikała w ścianie. Idealny potykacz przeznaczony do tego żeby wylądować z rozbitą twarzą prosto w muszli klozetowej. No sami przyznajcie że to rozkosznie funkcjonalne ;-)
Jak już wspomniałem padał deszcz, a ja zastanawiałem się czy dam radę ruszyć się z łóżka. Tego dnia mieliśmy rozpocząć kilkudniowy trekking w górach a ja się do tego stanowczo nie nadawałem. Próbowaliśmy przeczekać deszcz ale ponieważ nie wyglądało na to żeby miało przestać padać wiec ostatecznie ruszyliśmy w poszukiwaniu marszrutki do Karakol. Niewiele z tego dnia pamiętam – szedłem, wsiadłem do marszrutki, jechałem, wysiadłem w Karakol, stałem a Marcin i Grażdanka targowali się z taksówkarzem o cenę przejazdu, jechałem…