Nazywam się …a, nie, to inna bajka… Tak naprawdę jest lutowa noc Roku Pańskiego 2015. Siedzę i wspominam lata minione. To też nie tak, może za lat kilka? Dość że jest luty 2015, radio nadaje kolejne złe wieści z Ukrainy a ja myślę o Sienkiewiczu. Nie tym od ośmiorniczek i kupy kamieni. Myślę o jego przodku, Henryku od Sienkiewiczów. O Quo Vadis Domine i o Potopie. O Ogniem i mieczem, o polskiej historii. Walcie się na rogi prześmiewcy … nie zdążyłem pojechać na Krym i teraz pewnie długo nie… aż boję się planować bo do Syrii też nie dojechałem, Aleppo spłonęło… jakieś fatum wisi nas moimi planami…
Jak zawsze lekkie rozdwojenie jaźni i poczucie schizy kiedy rozmawiam sam ze sobą przy butelce wina. Nie, nie jestem ani chory ani pijany. No chyba że rzeczywistością. Ale do rzeczy – pamiętam, to był rok 2006, moje pierwsze dni na obczyźnie, Swindon, supermarket Tesco na deptaku w centrum. Jakoś tak wyszło że chyba powiedziałem coś po polsku i staruszek, na oko 70-80 lat, schludny, w garniturze pod kurtką, bo był to listopad, odezwał się do mnie po polsku. Nie spodziewałem się tego bo i niby dlaczego? Do dziś kiedy mi się to przypomni łzy stają m w oczach – ta polszczyzna! Jeżeli zaczniecie oglądać przedwojenne polskie filmy to może poczujecie ten, czytałem o tym, wileński zaśpiew. Ale co innego oglądać na starym filmie, co innego czytać a co innego usłyszeć setki kilometrów od domu. Ten starszy pan tak zaciągnął po wileńsku, że… kto nie słyszał ten dupa. Do dziś to pamiętam choć czasami mam problem z przypomnieniem sobie jaki dziś jest dzień ;-) A dlaczego o tym piszę? Bo 8 lat później ….