Koknese i Sece były jedynymi miejscami na Łotwie które miałem w planie odwiedzić. Ale ponieważ czas mnie nie gonił to jadąc w kierunku litewskiej granicy zatrzymałem się w kilku miejscach – na starym zrujnowanym cmentarzu, na którym w pewnym momencie poczułem że się zapadam w starej, niewidocznej mogile; w kilku miejscach po drodze które były … czasami nawet nie robiłem zdjęć bo tak wszystko było zrujnowane, zapuszczone… nie miałem ochoty tego dokumentować i pamiętać. Nie jechałem główną trasą, kilkanaście kilometrów przejechałem szutrami w lesie. Ja przecież wiem że Ryga wygląda inaczej i że miejscowości „bliżej cywilizacji” też wyglądają inaczej. No ale cukierkową Łotwę obejrzę następnym razem ;-) I w ten sposób zobaczyłem Łotwę prowincjonalną, zardzewiałą i z lekka zbutwiałą. Jadąc i widząc taki krajobraz – pordzewiale dachy, zawalone budynki, gdzieniegdzie z ziemi wystają jakieś słupy albo straszy rozpoczęta i porzucona lata temu budowa – widząc to nie sposób uciec od porównań z Kirgistanem. I z Litwą. I gołym okiem widać wspólny mianownik i wspólną historię tak ochoczo odrzucaną we wszystkich ex-sowieckich krajach bałtyckich – Wielki Czerwony Brat mocno odcisnął tu swoją obecność!
Całkiem przypadkiem – ot, czemu by nie skręcić w tę drogę zawitałem do Gārsene. Teoretycznie – na ile pozwala mi bardzo ograniczona znajomość języka łotewskiego – powinny się tu znajdować ruiny zamku. Ale teoria teorią a praktyka – nie zamku tylko dworu i nie ruiny tylko odbudowany dwór w którym mieści się muzeum rodziny założycieli. Odbudowany dworek niezbyt mnie zainteresował, za to otoczenie dworu już jak najbardziej. W ramach zwiedzania cmentarzy obszedłem również ten w Gārsene. Zniszczony i oczywiście zamknięty na cztery spusty kościół nie sprawia wielkiego wrażenia, za to na cmentarzu znajduje się piękna kaplica cmentarna. Mimo wciąż kiepskiej pogody naprawdę wyglądała przepięknie. Niestety poza oznaczeniem że zarówno kościół jak i kaplica są zabytkami żadnych więcej informacji nie znalazłem.