Z Bobtów (?) do Poniewieżyka jest niedaleko. Trochę to nie po drodze, ale Poniewieżyk daje mi szansę na lekkie odejście od oglądania samych kościołów i cmentarzy. Znaczy się i kościół i cmentarz odwiedzam – napisy na większości pomników są tak pościerane że nie ma szans na odczytanie z nich czegokolwiek, kościół jest oczywiście zamknięty, ale …na ścianach kościoła zachowały się tablice z polskimi napisami, a i część z grobów wygląda jakby była przez kogoś doglądana. Pod cmentarnym murem znajduje się kilka grobów rodu Korewów – ostatnich właścicieli dworu w Poniewieżyku. A sam dwór… Przyznam się że czułem się mocno nieswojo wysiadając przed dworem z samochodu – jak to na wsi: podjeżdża obcy i nagle wszyscy dookoła gapią się na niego. Na początku rozmowy cichną a później znowu coś słychać, wszystko po litewsku i tylko warczenie psów daje się zrozumieć, i ostrzenie noży i siekier… jakieś wiejskie byczki w dresach gapią się spode łba na intruza co z aparatem zaczyna krążyć wokół zrujnowanego dworu. Samochodu nie zamykam, bo i po co? A w razie czego może szybciej odjadę? No chyba że drogę zatarasują przedpotopowym traktorem. No dobra –większość to wyobraźnia: psy to jakieś pokurcze, ostrzone noże to …cholera wie co, chyba rozsypywanie się niedalekiego elewatora, i tylko byczki w dresach gapiące się na mnie to nie przywidzenie. Ale raczej w kategorii atrakcji typu – o, zobacz jaki cudak przyjechał, po pokrzywach chodzi i zdjęcia robi. Eee, to polak i zdjęcia robi, ciekawe po co? Jakaś kobita przechodzi przez pokrzywy i odpytuje mnie – chyba po litewsku. Nie rozumiem ni w ząb nic poza ofertą sprzedaży za 2mln. 2mln, okazja, rozumiem, ale czego to już nie bardzo. Jakieś 200m dalej meandruje rzeczka, widok na okolice jest sielski, anielski i tylko dwór wygląda jakby najlżejszy powiew wiatru miał go przewrócić i zamienić w stertę gruzu i przegniłego drewna. Żałość.