Do Turku wybierałem się jak sójka za morze no ale w końcu jestem. Przyznaję się bez bicia – do Turku przyjechałem zobaczyć zamek, może jeszcze katedrę. Na tym koniec. Skoro już wybrałem się w ten zakątek Finlandii to lista celów spuchła i w związku z tym zaplanowałem szybkie przejście przez miasto, zamek – pach!, 2 godziny i lecę dalej. Taaa, chyba nawet wiem kiedy zmieniłem ten zamiar i ostatecznie spędziłem tu trochę więcej czasu. Trzeba wiedzieć że parkowanie w fińskim mieście różni się znacząco od parkowania w Polsce – wiem coś o tym, bo 3 czy 4 mandaty skłoniły mnie do przemyśleń na ten temat. Dość że szukając miejsca do bezpiecznego i budżetowego zaparkowania zobaczyłem pomnik. Ot, niepozorny facet – szczupły, bez konia i miecza, bez krzyża, karabinu i rozwianego płaszcza. Ani król, ani czerwonoarmista, ani prezydent. Biegacz – legenda biegów, Pavoo Nurmi. Może to śmieszne ale przed przyjazdem do Finlandii miałem dość nieliczne skojarzenia: Finlandia znaczy Laponia, Karelia, Linia Mannerheima i Janusz Kusociński. Trzy pierwsze – wiadomo, ale dlaczego Kusociński? Otóż jak wiadomo Janusz Kusociński wielkim biegaczem był –wiadomo czy nie? Dość że był wielki. A kim byli jego najwięksi rywale na bieżni? Tak właśnie – Finowie! Nie wiem jak się o tym dowiedziałem ani kiedy – na pewno daaawno temu, ale jakoś to właśnie utkwiło mi w pamięci że Kusociński rywalizował ze świetnymi fińskimi biegaczami. No i wjeżdżam do Turku a tu na skrzyżowaniu stoi pomnik Nurmiego, jadę dalej, parkuję i co… parkuję niedaleko stadionu lekkoatletycznego imienia Pavoo Nurmiego. Dla dobicia – ładny stadion, otwarty (!!!), bez ogrodzenia – tylko przyjść i biegać. No i ludzie biegają. Ech, jakoś tak mi się zrobiło smętnie na ten widok bo przypomniało mi się jak 2 czy 3 lata temu cieć na stadionie w Bydgoszczy dosyć mało parlamentarnie wyganiał mnie ze stadionu – no bo wiecie, od biegania tartan się niszczy….
Tak więc Turku od razu mi się spodobało, a później było już tylko lepiej. Ładny zamek – największy w Finlandii, trochę pustawy bo tak naprawdę jedyne sensowne ekspozycje (chyba 3) to makiety rozbudowy zamku w Turku :D. Jest też polski ślad, czyli wspomnienia po Katarzynie Jagiellonce i… to w zasadzie wszystko.
Po wizycie w zamku czekał mnie marsz wzdłuż rzeki, a po drodze muzeum morskie z możliwością zwiedzenia kilku statków zacumowanych przy muzeum, deptak z … rozluźniającymi rzeźbami, zamknięta dla zwiedzających katedra (akurat ktoś ślubował i nie można było wchodzić). A wszystko to przy pięknej pogodzie i jakiejś takiej wyluzowanej atmosferze: ludzie siedzieli nad rzeką, opalali się, tu jakieś babskie zebranie, tam kawa/herbata/ciastka, na rzece jakieś zawody wioślarskie… Bardzo mi się spodobało, pewnie duży wpływ na to miała piękna słoneczna pogoda ale… polecam, warto tu przyjechać, myślę że jeszcze tu przyjadę – może z jakimiś gośćmi???