To był zupełnie nieplanowany przystanek. Szerszeń pomykał sobie drogą, a ja hodowałem odciski na tyłku, bo to już kilometrów prawie tysiąc i godzin kilkanaście, a Szerszeń nie jest luksusową bryczką. No ale pomykałem tyle ile można plus jeszcze 20km/h. Ot, żeby nie przesadzić i w razie czego nie wpakować się na jakiegoś renifera. W pędzie mignęła mi charakterystyczna tablica z pętelkami – znak że może tu być coś ciekawego – to oczywiście bywa zasadzka i znak oznajmia istnienie restauracji ze stekami z renifera, ale tutaj w szczerym polu… - no to noga na hamulec i zawrotka na parking obok lokalnej atrakcji turystycznej. Wysiadłem, przeciągnąłem, rozprostowałem kości i wtedy zauważyłem że obok śmietnika stoi z lekka sponiewierany gość. Z wyglądu coś jak renifer – z lekka brudny i sfatygowany, i prawie tak samo często spotykany na tym odcinku drogi w Laponii zwierzak – rowerzysta. Taki wiecie z rowerem, nawigacją, torbami, trokami i całym dobytkiem na pace. A i koniecznie z flagą! Ta flaga, a była to flaga Monako chyba, trochę mnie zmyliła. Zresztą renifer też miał niejakie trudności z rozpoznaniem tablic rejestracyjnych spod warstwy ubitych komarów. No ale jak już rozpoczęliśmy rozmowę … Mimo że akurat na tej części trasy często spotyka się rowerzystów, także samotnych, ciągnących na Nordkapp to pierwszy raz spotkałem takiego osobnika osobiście. Chłopak miał cholernego pecha – właśnie pękła mu rama w rowerze i łatał go żeby dociągnąć do Ivalo – pierwszego większego miasta gdzie można postarać się naprawić rower. Pomóc za bardzo nie mogłem, zresztą sportowa postawa nie pozwalała mu skorzystać z podwiezienia. No to jak to Polak Polakowi za granicą wilkiem – poprzecinałem mu tylko opony i linki do przerzutek oraz wykręciłem wentyle ;-), a na poważnie to miałem taką radochę z możliwości porozmawiania po polsku!!! Zostawiłem mu tylko butelkę wody, bo nic innego nie chciał, i rozeszliśmy się: ja na kaczą ścieżkę a on pojechał dalej na północ. Rozglądałem się za nim później ale albo zabrał się jednak jakimś camperem do Ivalo, albo zjechał na jakiś boczny parking żeby naprawiać rower. Trzymam kciuki żeby udało mu się dociągnąć na Nordkapp.
A kacza ścieżka – później jeszcze kilka razy widziałem i chodziłem takim szlakiem przez torfowiska. Ta akurat prowadziła do wieży obserwacyjnej na brzegu jeziora, ale jako że ptaszory w tym momencie to tylko pieczone mogły mnie zainteresować….
Po spotkaniu z kolegą z Mysłowic (chyba, nie bardzo pamiętam) zacząłem zwracać większą uwagę na rowerzystów. I było ich całkiem sporo – ciągnie tego na Nordkapp: pojedynczo i parami, ale największe wrażenie zrobiła na mnie rodzinka 2+1 gdzie jedynka miała na oko z 10, no góra 12 lat. To trochę nie moja bajka takie rowerowanie przez Europę, ale … szacunek!