Geoblog.pl    Archi    Podróże    Finlandia. Na dłużej    Kevo. To tutaj jechałem!
Zwiń mapę
2015
02
lip

Kevo. To tutaj jechałem!

 
Finlandia
Finlandia, Kevo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2399 km
 
Po 25 godzinach jazdy – z przerwami na sen na parkingu supermarketu itd. – jestem na miejscu. Niepozorny parking na kilka samochodów. Górska rzeka, budyneczek z toaletami, śmietnik i to już wszystko. Jestem ok. 28km na południe od Utsjoki i granicy z Norwegią, najbardziej północna północ Finlandii, północna Laponia. I jeżeli to nie jest Laponia to już nie wiem co miałoby nią być. Zarzucając na ramiona plecak realizuję jeden z celów dla których zamieszkałem (na chwilę!!!) w tym kraju – idę na kilkudziesięciokilometrowy trail przez Park Narodowy Kevo. Trasa ma 62km i mam zamiar przejść ją z północy na południe i wrócić po śladach. Wiec docelowo mam 125km do przejścia w maksymalnie 6 dni. Znajomy Fin zapytany czy to realistyczny scenariusz trochę kręcił nosem – on przeszedł trasę z południa na północ (łatwiejszy profil i dogodniejsze rozłożenie obozowisk) w 4 dni. Trzeba zaznaczyć że trasa przebiega na 50km ścisłym rezerwatem i obozowanie jest dozwolone tylko w ściśle określonych miejscach. Mapa szlaku bardzo się przyda bo bez niej trochę trudno byłoby zaplanować dzienne przejścia, a mam ją znowu tylko dzięki facetowi z pracy. Chciałem mieć własną ale można ją kupić chyba tylko w Ivalo, w biurze informacji turystycznej. No ale co zrobić – biuro było otwarte do 16 a ja zjawiłem się w nim o 16:07 – 7 min spóźnienia na trasie 1250 km … drobniutki peszek ;-)
Więc jest godzina 20, ja jestem po 25 godzinach jazdy i nie mogę się doczekać. Myślałem żeby przespać się jak człowiek i zjeść coś jak człowiek, ale … nie mogę się powstrzymać –z mapy wygląda na to że jakieś 12km od startu będzie miejsce na nocleg więc plecak na grzbiet i w drogę!
Dzień polarny to naprawdę fajny wynalazek – wyruszam o 20 a nadal jest jasno i spokojnie można maszerować. O samym trailu co mogę napisać? Komary, komary i komary. Przystanięcie na chwilę powoduje że natychmiast dopada mnie grupa pościgowa krwiopijców, która natychmiast puszcza w eter ogłoszenie o darmowej wyżerce i po chwili kłębią się wokół mnie całe chmury komarów. Kamienie, torfowiska i karłowate brzozy, na początku jest trochę lasu sosnowo-świerkowego, później już tylko brzozy, krzaczki, mech… Cisza i bezruch, przez 60km marszu raz widziałem gdzieś daleko renifera i może ze 4 ptaki. A i jedną żabę – akurat nabierałem do bidonu wodę ze strumienia kiedy jedyna poznana lapońska żaba zaczęła pływać koło mojej ręki. Woda była pyszna – zimna i po prostu smaczna – może to wymoczona żaba nadała jej taki smak? Pierwszego dnia czekała mnie pierwsza przeprawa przez rzekę – w sumie jest ich na szlaku cztery. Trudno było ocenić głębokość, więc tylko zmieniłem buty na fivefingersy, podwinąłem spodnie i poszedłem… Fin mówił że kiedy on robił tę trasę to woda sięgała do kolan. Taaa… drugi krok i podwijanie spodni straciło sens – zimna woda sił ci doda, zwłaszcza jak nurt próbuje zbić cię z nóg, temperatura powietrza to jakiś 7-8 stopni, woda jest lodowata i sięga do połowy uda. Możliwość skąpania się w takich okolicznościach wpływają bardzo mobilizująco – więc jeden kijek szuka podparcia na dnie prawa ręka kurczowo ściska pętlę umocowaną na przeprawie. Tym razem dałbym radę bez pętli ale drugiego dnia w odstępie godziny dwa razy miałem wodę sięgającą do pasa i za drugim razem prąd zbił mnie z nóg. Bez pomocy liny na przeprawie mogłoby to mieć niefajne konsekwencje, ale i tak 20km marsz w mokrych spodniach i mokrych gaciach na tyłku… cholera, to trzeba przejść :D żeby zrozumieć. Młoda stwierdziła że ojciec zgłupiał na stare lata ale …ryzyko żadne – szlak widoczny, przejścia przez rzekę ubezpieczone, punkty noclegowe wyznaczone, jedyne ryzyko jest takie że w razie np. złamania nogi trzeba by czekać 2 może 3 dni na pomoc. A przyjemność dania sobie w dupę – nieziemska. Świadomość że w promieniu 20km jest może góra10 ludzi… cisza i konieczność targania tego plecaka, radocha że z każdym zjadanym batonikiem jego waga maleje. Boskie!
Sama Laponia mnie zaskoczyła i to bardzo. Nie wiem dlaczego wyobrażałem ją sobie zupełnie inaczej. A tu na trasie mam i kacze ścieżki przez torfowiska, i kamieniste pola porośnięte karłowatymi brzozami, i nagie płaskowyże – z krzaczkami i porostami, i świerkowy las tam gdzie kanion zasłania drzewa przed wiatrem z północy. Czyste strumienie i stawy gdzie widoczność sięga … naprawdę nie wiem ilu metrów. I kamienie, mnóstwo kamieni. I brzozy które rosną do 3m a później łamią i robią miejsce następnym, i śnieg zalegający w lipcu załomy kanionu. W miejscu wyznaczonym na nocleg ok. 20km od północnego końca szlaku siadłem na ławce – w każdym obozowisku jest ława, stół i miejsce na ognisko z zapasem drewna, w kilku są schrony w których generalnie nie powinno się nocować, i wiata z drewnianymi paletami do rozbicia namiotu – i miałem chwilę nirwany. Ciepło – ok. 8 stopni ale ciepło, woda – uroczy stawek, ostatni grapefruit – taaak, tachałem go na grzbiecie tyle kilometrów, zero komarów… no po prostu nirwana. I nawet na poważnie myślałem czy nie zostać tu na dni kilka. W dupie z tym marszem, po prostu posiedzieć kilka dni w ciszy, poza zasięgiem telefonów, Internetów, bzdetów i ludzi. I jedyne co ruszyło mój przyspawany do ławki tyłek to nadzieja że dalej może być równie pięknie, dziko i bezludnie.
Drugi pełny dzień marszu był bardzo wyczerpujący – dwa razy przeprawa przez rzekę po pas w lodowatej wodzie, a w dodatku rozpadało się trochę. Nie na tyle żeby komary przestały latać ale na tyle upierdliwie ze wszystkie ścieżki nachylone w stronę kanionu zamieniły się w potoki. Krajobraz po raz kolejny się zmienił i im dalej na południe tym mniej kamieni a tym więcej piasku. Doszło do tego że na przedostatnim obozowisku jeziorko miało białą, piaszczystą plażę – co prawda szeroką tylko na 1-2m …ale zawsze to plaża :D ! W deszczu szło się smętnie a jako że na ostatni dzień postanowiłem zostawić sobie 12km marszu więc doszedłem na skraj rezerwatu. I tu był najlepszy nocleg na całej trasie. Nie żebym miał coś przeciwko namiotowi rozbitemu na paletach albo podłodze w torfowym domku. Nie no spoko – drewniana prycza była ok., i rozpalony piecyk był ok., i nie było komarów bo wszystkie padły jak ściągnąłem przemoczone buty. W tym punkcie schodzą się dwa szlaki więc byli ludzie. I to jacy – starsza pani, emerytka z Helsinek, która ma domek niedaleko i przyszła tylko poczytać książkę i porozmawiać wędrowcami. A po zrobieniu ze mną wywiadu ulitowała się nad ciemnotą i rozpisała plan jak wrócić do Szerszenia (postanowiłem nie maszerować z powrotem ze względu na deszcze, wysoki poziom wody i totalnie przemoczone buty). Co prawda z planu nie skorzystałem ale …i tak wielkie dzięki. I para z Forssy która przyjechała się przejść z plecakami korzystając z tego że dzieciaki pojechały na obóz letni. I co? Góra z górą się nie zejdzie a Polak z … no z prawie Polakiem;-)! Rodzina faceta po podpisaniu pokoju w 1945 uciekła z rosyjskiej Karelii i osiedliła się w południowej Finlandii. A gość był potomkiem polskiego żołnierza w służbie króla Szwecji :D, ot jakieś 15 pokoleń wstecz!!! Przegadałem z „15 wodą” po polskim żołnierzu (nazwisko Surma :D ) tyle czasu że … zaspałem!!! Miałem wstać o 4:30 rano, zjeść i na spokojnie pomaszerować do końca szlaku, na tyle wolno żeby się nie zmęczyć ale zdążyć na jedyny autobus jadący w odpowiednim kierunku. Zaspałem, więc musiałem szybciej maszerować. Na szczęście z jednej strony szlak tutaj w niczym nie przypominał odcinka na północy, a z drugiej strony 12km odcinek potencjalnie bardzo widowiskowej trasy biegnącej szczytem moreny pomiędzy dwoma jeziorami był dość mało ciekawy. No ok., może gdybym nie pędził….
PS. Kilka razy plułem sobie w brodę że ciągnę ze sobą aparat. I obiektyw na dodatek. Zwłaszcza kiedy padało i nie można było robić zdjęć, albo kiedy chmury zahaczały o wierzchołki 3metrowych brzóz, albo o północy kiedy mimo w miarę przyzwoitego światła zupełnie nie było widać kontrastu i oko samo gubiło się w cieniach. Ale te kilka razy kiedy udało się zrobić w miarę przyzwoite zdjęcie wynagrodziło ten trud. Choć jednego żałuję – nie miałem siły i ochoty wyciągnąć aparatu kiedy w deszczu przechodziłem przez śnieżne zaspy. Małe bo małe, ale zawsze to śnieg w lipcu i to nie w górach a na wysokości może 200mnpm. I nawet tutaj w lipcu śnieg to rzecz niezwykła – zazwyczaj w lipcu jest tu temperatura trochę ponad 20st a bywa i 30! Często w lipcu Laponia jest najcieplejszym miejscem w Finlandii i …tak zimne gonie było ponoć od lat 26 (przynajmniej tak mi mówiła babeczka która od ponad 30 lat spędza tu całe wakacje)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (44)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-07-15 10:22
Będzie co wspominać na...starość!
Swoją drogą to chyba pierwsza osoba z Geoblog.pl ,która przeszła ten szlak. Gratuluję - opis bardzo ciekawy a ...aparat i Twoje oko pokazały nam jak jest w Laponii!
Dziękiuję
 
Archi
Archi - 2015-07-15 10:35
Tam generalnie malo ludzi chodzi, to nie Morskie Oko ;-)
 
 
zwiedził 11% świata (22 państwa)
Zasoby: 278 wpisów278 173 komentarze173 2887 zdjęć2887 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
13.05.2017 - 23.07.2019
 
 
19.08.2015 - 22.07.2017