Mało, mało, strasznie mało zwiedzania było w 2018 roku. Dobrze, że na koniec roku udało się w końcu pojechać do Lwowa. Na wschodzie wciąż giną ukraińscy żołnierze, na ulicach Lwowa gdzieś tam stoją przed urzędami strażnicy którzy poważnie wypełniają swoje obowiązki a my …zwiedzamy. Wysiadamy z samolotu i wita nas swojski widok taksówkarzy-naganiaczy. Ale my wymieniamy kasiorę i ruszamy do miasta trolejbusem. Tłok, smrodek, zaparowane szyby i ja z nawigacją w ręku. I naprawdę nie chce mi się gadać – ja mam nawigację i adres do wynajętego mieszkania a Grażdanka i Pączek namiary na wynajmujących. Daję znać że wysiadamy i wysiadam…sam. Trolejbus rusza i jak to było w znanym filmie – no i w pizdu wylądował – zostaję sam na przystanku a moi towarzysze odjeżdżają w siną dal. Co robić, ruszam na piechotę za trolejbusem żeby przechwycić gapowiczów… Udaje się ale…no trzeba się napić.