Krótki lot do Osh za nami. Wysiedliśmy z samolotu, wsiedliśmy do autobusu, podjechaliśmy 20m i wysiedliśmy z autobusu. Jesteśmy w Osh, w Kirgistanie, w Azji, w innej rzeczywistości – normalnie na lotnisku idzie się do budynku terminala, czeka na bagaże, przechodzi jakąś kontrolę … w Osh po 20metrowymprzejeździe autobusem wysiedliśmy kilka metrów od furtki prowadzącej na zewnątrz lotniska. A gdzie bagaże? Po chwili podjechała furgonetka z bagażami – plecaki, walizki, kartony, reklamówki powiązane sznurkiem i wielkie torby w kratkę (kto pamięta handlarzy zza wschodniej granicy ten wie o czym piszę). Brakuje tylko żywych kur, kóz i owiec. Furgonetka zatrzymała się i już – ludzie rzucili się na tę stertę i dawaj wyciągać, zrzucać i wychodzić przez furtkę… Ja pierniczę, burdel na kółkach, trzeba łapać swoje graty zanim znikną, nikt tego nie kontroluje i za chwilę zostaniemy bez plecaków – ot, takie zachodnie myślenie. Kiedy już „uratowałem” plecaki i wychodziłem przez wspomnianą furtkę zauważyłem miejscowych kontrolujących kwity bagażowe… ech, to pochopne wyciąganie wniosków ;-) Po krótkich targach, przepłacając okrutnie, łapiemy taksówkę do guesthouse’u. Grażdanka jest …hm… lekko przestraszona? Kodeks drogowy i jego prawa nie są prawami absolutnymi, może co najwyżej lekkimi wskazówkami? Czy też sugestiami – przestrzega się co najwyżej tego że jeździ się prawą stroną drogi, a i to nie zawsze – pod prąd? Proszę bardzo, musisz być tylko większy! Wyprzedzanie na trzeciego, na zakręcie? A co to za problem? To dobra szkoła przetrwania otrzymana na dzień dobry w Kirgistanie. W końcu docieramy na miejsce – guesthouse jest – co typowe w tym kraju – w budowie, a może w rozkładzie? W tym przypadku chyba w budowie, choć głowy za to nie dam. Zrzucamy plecaki i czekamy na Marcina, który dociera w końcu na miejsce. Następuje powitanie i wspólna dezynfekcja wewnętrzna za pomocą przywiezionych spirytualiów – pijemy zdrowie flory bakteryjnej która i tak będzie miała się dobrze i utrudni nam co nieco pobyt w Kirgistanie.
Przyznam, że żyjąc samotnie na obczyźnie czasami odczuwam ataki cholernej samotności – takiej która łapie za bebechy i ściska, przez która chce się wyć i pić i spać i znowu wyć. Przed wyjazdem poprosiłem znajomych (dzięki wielkie Wam wszystkim) o napisanie kartki z pozdrowieniami dla Marcina, który już od miesiąca przemierzał samotnie Tadżykistan i Kirgistan. Wręczyliśmy kartki w Osh, razem z prezentami od nas – koszulką ”USCSS Nostromo” i od Hrabiego od Czekolady ;-) Siemaszki – dwoma flaszeczkami „Siemaszkówki”. Jak się czuł Marcin to można przeczytać na jego blogu, a dzięki koszulkom (wszyscy mieliśmy takie same) byliśmy brani za „amierikanców”, jak sądzę załogę amerykańskiej atomowej łodzi podwodnej lub innego lotniskowca na wakacjach :D. Tego dnia przeszliśmy się na krótką przechadzkę po Osh, ot tak, dla poczucia klimatu. Zaliczenie wymiany waluty na somy, pierwszy (dla mnie) kontakt z kirgiską ulicą – sprzedawcami kwasu, postsowiecką architekturą, szarością i bylejakością budynków, podawaniem obu rąk na powitanie i kompotem do szaszłyków…
Resztę dnia siedzieliśmy i piliśmy różne wynalazki – grappę przywiezioną przez Grażdankę, mój fiński likier, Siemaszkówkę, szwedzki cydr, kirgiskie piwo… wszystko oczywiście dla zdrowotności :D Następnego dnia mieliśmy zacząć oglądanie Kirgistanu na poważnie.