Rano trwały rozmowy co robimy – czasu było za mało żeby coś sensownego zobaczyć a za dużo żeby przebimbać bez sensu: Marcin myślał o powrocie do Karakol i szybkim trekkingu w okolicy, ja ubolewałem że górskie jezioro w okolicy Jeti Oguz jest trochę za daleko na jednodniowy marsz. W dodatku prognoza pogody nie była zachęcająca. Ostatecznie ustaliliśmy że wracamy do Karakol i tam łapiemy transport do Bishkeku, jednocześnie oglądając po drodze tak dużo jak to możliwe. Kierowca który poprzedniego dnia obiecywał że będzie czekał na nas… gdzieś wyparował, więc poszliśmy do budki ze szlabanem przegradzającym wjazd na teren sanatorium. W budce zawsze było 2, czasami 3 ludzi. I tak się zaczęliśmy z Marcinem zastanawiać z czego ludzie tu – tu w Jeti Oguz i tu – w Kirgistanie żyją. Nie były to szczególnie odkrywcze przemyślenia ale… naprawdę człowiek się zastanawia. Wezwany przez szlabanowego przyjechał samochód jakiegoś lokalsa, szybkie ustalenie ceny i w drogę, pora zostawić za sobą niedobite duchy przeszłości i gościnny kibel ;-).