Głównym obiektem negocjacji z naszym kierowcą w Karakol była wizyta w Burana Tower. Czasami człowiek ze strzępków wiedzy tworzy sobie obraz …wieża, stara, starożytna, przedpotopowa, czochrały się o nią dinozaury… No może z dinozaurami trochę poniosła mnie fantazja, ale byłem blisko – zdjęcia wieży na tle ośnieżonych gór, bajka. A tymczasem rzeczywistość skrzeczy – nasz kierowca nie wie gdzie to jest, tzn. wie że w Tokmok na rondzie z odrzutowym MiG’iem w lewo ale jedzie prosto, później zawraca na drodze gdzie …trzy pasy w jedna, trzy pasy w drugą stronę. Tak się kurde jeździ mięczaki :D. Zawracamy i w końcu jesteśmy na dobrej drodze, ale nasz kierowca jeszcze się upewnia- otwiera okno i z okrzykiem: Grażdanin …ble ble ble (to po kirgisku) …Burana ble ble ble?
Dostajemy namiary i ruszmy dalej. Docieramy na parking i okazuje się że dotarliśmy 20 min przed zamknięciem obiektu. Ha, to się nazywa fart! Jak na najbardziej znany zabytek w północnym Kirgistanie wieża nie prezentuje się imponująco. A może to wina pogody? Na wszystkich zdjęciach które widziałem wieża stała sobie na tle gór, czyste powietrze, niebieskie niebo – te sprawy. Tymczasem my jesteśmy niedługo przed zmierzchem, w dodatku niebo pokrywają nisko wiszące chmury, gór nie widać i jeszcze na dodatek zaczyna kropić. No ale to jest marudzenie kogoś kto poza zobaczeniem pozostałości po meczecie – bo w rzeczywistości nie jest to wieża tylko pozostałości minaretu – chciał jeszcze zrobić zdjęcie na pamiątkę. Minaret jest jedyną pozostałością po mieście które założono w tym miejscu w X wieku i przez 500 lat było jednym z najważniejszych miast w regionie. Poza kilkoma pozostałościami po fundamentach po mieście nie ma żadnego śladu – jego resztki zostały rozebrane i użyte przez okolicznych … hmm …rosyjskich osadników. Hej, brzmi jakoś tak znajomo? Tak, sam minaret miał 46m wysokości ale cóż … upływ lat, trzęsienie ziemi i …hmm … ponownie rosyjscy osadnicy zredukowali wysokość do 24m. Sama wieża i historia miasta są ładnie (wiem, kiepskie słowo ale tym razem pasuje) opisane w przewodniku Bradt’a, polecam.
W chwili kiedy dotarliśmy do wieży trwała tam sesja zdjęciowa kirgiskiej pary młodej, z bardzo miłymi foczkami … wróć …z bardzo miłymi druhnami ;-) Będę musiał poprosić Marcina o zdjęcia bo namiętnie je obfotografował. Całą trójką wspięliśmy się na wieżę i może nie jest to wyczyn najwyższej klasy, ale było mokro i ślisko, a schody były bardzo wąskie i wysokie. Jeżeli piszę że wąskie to znaczy że naprawdę łokcie trzeba było trzymać przy sobie, a na dodatek światło wpadało przez drzwi wejściowe i klapę na górze. Z wierzchołka wieży roztacza się widok na równinę i na góry na południu – w słoneczny dzień musi być piękny a jeszcze gdyby minaret miał pierwotne 46m… Po zejściu idziemy jeszcze obejrzeć wypatrzony ze szczytu teren obok wieży gdzie zgromadzono ok. 80 kamiennych rzeźb z nagrobków, datowanych na VI-X wiek. I to w zasadzie wszystko co zostało miasta które było ważnym ośrodkiem na Jedwabnym Szlaku…
Zanim odjedziemy do Bishkeku wdaję się w rozmowę z kierowcą – widziałem że odrobinę się ożywił i też wszedł na szczyt wieży. Okazuje się że nigdy tu nie był, oczywiście słyszał o wieży, ale nigdy nie zboczył z trasy którą przemierza co najmniej kilka razy w tygodniu.
Dojeżdżamy do Bishkeku – kierowca błąka się, Marcin nawiguje, w końcu wysiadamy i rozpoczynamy poszukiwania noclegui. Niestety, w tym przypadku przewodnik nie okazuje się pomocny – mimo że powinniśmy stać przed hostelem … nie widzimy go. Ostatecznie decydujemy się na drogi hotel – 50USD za trzy osoby. To drogo jak na kirgiskie standardy, ale telewizor na ścianie, wygodne łóżko, cywilizowana toaleta z podgrzewaną podłogą… jak miło wrócić do cywilizacji ;-). Ale nie tylko dlatego żeby zakończyć wygodnie ten wyjazd decydujemy się na europejski standard. Prawda jest o wiele bardziej prozaiczna – ostatnie trzy noce spędziliśmy na materacach w Jeti Oguz gdzie woda – tylko do picia – była w wiadrze, a noc poprzedzającą przespaliśmy w namiocie rozbitym w parku w Bishkeku. Po pięciu dniach używania nawilżonych chusteczek i okazjonalnie kranów w knajpach i toaletach najwyższa pora się domyć, a Marcin przed którym jeszcze miesiąc wędrowania po Turcji musi się także doprać. Wielkim plusem jest sklep tuż obok hotelu, czynny całą dobę i całkiem nieźle zaopatrzony w najważniejsze artykułu: duży wybór piwa w 2l butelkach, wina, wódki, kirgiskie koniaki i calvadosy ;-), małe i duże butelki. Wydajemy ostatnie somy – ja ślinię się na widok gruzińskich win i koniaków z których każdy kosztuje więcej niż nocleg w hotelu obok, Grażdanka też kupuje prezenty. Zostawiam sobie kilkaset somów na dzień następny i na taksówkę na lotnisko, cała reszta idzie na kilka litrów piwa: „Żywe” i „Nasze” w 2l butelkach i trochę mniejszych o różnych smakach, ceny sprawiają że człowiek pije wzrokiem. Na zakąskę paczka chipsów i jeszcze butelka coli na noc na lotnisku… Jak się okazało gorący prysznic i piwo … Janek Wiśniewski padł …