Wreszcie mamy czas w Bishkeku i możemy zobaczyć to miasto. Przed wyjazdem do Kirgistanu słyszałem i czytałem opinie typu – niczego tu nie ma poza lotniskiem i może jeszcze bazarem. Bazar nie bardzo mnie interesuje – na bazar wybrałbym się tam gdzie już na pewno nie pojadę, do Aleppo. Ale jesteśmy tu i teraz więc bazar na pewno obejrzymy. Ale poza bazarem… Dobra – bazar: duży, mydło i powidło, miód i sery, ciuchy … żarcie na wynos – mniam! Kupujemy i siadamy na schodach przed halą w której handlują mięsem. Jemy z trzech plastikowych reklamówek, przegryzamy ciepłym kirgiskim chlebem. Jest bosko! I tylko żołądek mówi że będzie problem. E, tam, problem będzie później a teraz jest pyszne lokalne żarcie, kirgiski fastfood. Więc wyjadamy z tych reklamówek nie bardzo bratając się z lokalem w dresach który jadąc na miłości do … tak, znowu – tankistów i sabaki, zaprasza nas na tankowanie u niego w domu… Po posiłku dalej przechadzamy się po bazarze do czasu kiedy mój żołądek komunikuje mi że albo wódka albo problem. Wybieram wódkę a raczej kirgiski koniak o smaku rumu. Pierwszy raz w życiu wychodzę ze sklepu z wódą, odbijam i piję z gwinta! No co? Tak tu się żyje… Dalszy ciąg dnia to mój rajd po zabytkach Bishkeku. Tak, to może rodzić kontrowersje, ale ja się cieszyłem na myśl o tym – zabytki upadłego (?) imperium: pomniki Lenina, Marksa i Engelsa, popiersia zasłużonych aparatczyków o starych twarzach i aleja z popiersiami Bohaterów Związku Radzieckiego – młode twarze żołnierzy poległych w czasie IIWŚ, pomniki braterstwa broni i monumentalny pomnik zwycięstwa. Szerokie aleje, ogromne place, pomniki: popiersia, pionierzy i dojarki, pepesze i karabiny maszynowe, napisy „Szliśmy w bój za komunizm” i zepsute znicze przy „Nigdy nie zapomnimy”… Trzeba, po prostu trzeba to zobaczyć żeby zrozumieć powszechną nostalgię za Sojuzem. Jednego tylko żałuję –gdzieś przeoczyłem pomnik Frunze. Szkoda, może następnym razem?