Jadę sobie przez Norwegię. Radośnie i w sumie bezrefleksyjnie. Tu popatrzę, tam obejrzę, tu wyskoczę z Szerszenia żeby zdjęcia zrobić. Jest fajnie – czasami pada deszcz a czasami świeci słońce. No dobra – przydałby się ktoś żeby się ochami i achami podzielić, ale jak nie ma to trudno. Tak naprawdę to dziób mam ciągle otwarty, szczęka opada w podziwie – w sumie nic szczególnego, ale całokształt jest uwodzicielski. Tak, to dobre słowo –całokształt uwodzi prostotą, naturalnością i surowością. Tu nie ma strzelistych kamiennych/ceglanych budynków, nie ma zabytków. Wszystko (no prawie wszystko) jest drewniane, proste, surowe. Przytulone do kamienistego gruntu. A!!! Gdzie mogę dać „lajka”? Cholera – lubię to!
Trafiam na muzeum poświęcone partyzantce norweskiej. Mały obelisk, naprawdę nic wielkiego. Dookoła kilka domków… qrcze, rozumiem – partyzanci w lesie, w górach… ale tutaj? Nie miałem pojęcia!
Jestem u celu małego rajdu do Norwegii. Trochę pagórków, kilka zakrętów i wspięcie się na ostatnie wzgórze. Szerszeń mruczy sobie a ja zastanawiam się czy było warto. No bo niby piękna przyroda – ok., drewnianość budynków – ok., mało ludzi- bardzo ok, pogoda w sumie w miarę – ok., nawet tyłek nie bardzo boli i odcisków na czterech literach nie mam. No ale żeby jechać 1600km tylko po to żeby zobaczyć maleńki fort, kilka armatek, trochę ładnej militarnej architektury – ładne, ale w sumie nic wielkiego ani szczególnego, nic czego wcześniej nie widziałem. Vardo położone jest na wyspie, którą widać teraz z tego ostatniego wzgórza – fortu nie widać bo położony po drugiej stronie wyspy. No i to jest fort –płaski, wtopiony w ziemię, kamienne mury ma pokryte warstwą ziemi żeby amortyzować uderzenia kul armatnich. Więc – fortu nie widać, ale wielką białą kopułę kryjącą nowoczesny radar jak najbardziej. Akurat słońce przebiło się przez chmury i wygląda to tak śródziemnomorsko a nie polarnie! Dobra, komu w drogę temu kopa – nie lubię tuneli, nawet dużych i solidnych. Ten jest dość krótki – marne 3 kilometry, ale za to biegnie 88 metrów poniżej poziomu morza. Brrrr, nie lubię …
Fort jest … będę się powtarzał – uroczy. Małe cacuszko architektury militarnej. Każdy facet powinien mieć coś takiego. Serio. Jest niewielki, taki jednorodzinny ;-) – w środku budynki magazynowe, mieszkanie komendanta, składy amunicji… cacuszko. W środku oczywiście ani żywej duszy, pełna samoobsługa – należność za bilet wrzuca się do skrzynki i … można zwiedzać. Na murach kilka starych armat i coś co wygląda może nie na nowe, bo stare jest na pewno, ale na coś co przy odrobinie wysiłku najprawdopodobniej dało by radę wystrzelić.
Militarystyczne hobby zostało zaspokojone – jeszcze tylko rzut oka na pobliski kościół. Nic specjalnego ale … niedaleko kościoła, na brzegu morza widać coś co wygląda jak skrzyżowanie wyrzuconego na ląd wieloryba z terminalem promowym. Za cholerę nie wiadomo co to może być. Dopiero tablica informacyjna uświadamia mi że to pomnik (?) upamiętniający polowanie na czarownice z XVII wieku! Tablica informuje takich niedzielnych zwiedzaczy jak ja że w Finmarku spalono w czasie polowań na czarownice największą w Norwegii ilość ofiar. I właśnie to coś – ciężko znaleźć właściwe słowo na ten monument – zbudowane w pobliżu miejsca kaźni upamiętnia ofiary. Dlaczego mam trudność z nazwaniem tego czegoś? To konstrukcja składająca się z napinających lin i mocnego materiału – wygląda jak ogromna gąsienica – z maleńkimi okienkami. W środku drewniany pomost i dziesiątki bardzo słabych żarówek wiszących na kablach. A na ścianach notki o spalonych „czarownicach”. Wszystko to drga w podmuchach wiatru, porusza się … mroczny długi korytarz… dziwne, bardzo dziwne uczucie, nie mroczne, raczej posępne z taką wielką łapą która spada w ciemnościach na ramię. Niesamowite – nie mam pojęcia co można tu czuć kiedy nie jest się w środku samemu, ale ten jeden raz samotność … brakuje mi słów, dość że warto było tu przyjść i zobaczyć jak to wygląda. A przy wyjściu następna niespodzianka – konstrukcja z ciemnego szkła a w środku sceneria jak z aktu egzekucji. Genialne! Nie przepadam za sztuką nowoczesną – nie znam się, nie czuję jej, wydaje mi się za bardzo przekombinowana, udziwniona. No „artysta” który owinie się metalową folią albo postawi muszlę klozetową jako rzeźbę … no nie działa to na mnie. Ale to coś – pomnik ku czci ofiar polowań na czarownice – jest genialne, trafia w serce a może w rozum. To jest sztuka! Więc jeżeli ktoś zabłądziło Vardo – warto tu przyjść, olać fort – ta gąsienica jest lepsza. I tylko zastawia mnie ile czasu nietrwały materiał wytrzyma?
Krótka wizyta w Vardo kończy się ponownym przejazdem przez tunel. I znowu 88mpnm. … brrrr. I co teraz? Ha – najważniejsze że jeszcze raz udało się przeżyć ;-). Dwa razy jazda tunelem i kilka godzin robienia za ruchomy cel! A co, nie powiedziałem? Taa, przez ostatnie kilka godzin robiłem za ruchomy cel dla rosyjskich rakiet z głowicami nuklearnymi. Tak właśnie – radar w Vardo jest elementem systemu wczesnego ostrzegania i monitorowania rosyjskich rakiet nuklearnych, i jest oficjalnie na liście celów dla tychże. No więc co teraz? Z Vardo można wrócić na południe albo …to sobie pojadę na północ, a co ;-)