Geoblog.pl    Archi    Podróże    Drugie oko na Maroko.    Bieganie i jedzenie
Zwiń mapę
2017
29
sty

Bieganie i jedzenie

 
Maroko
Maroko, Marrakech
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Biec w półmaratonie miała cała szóstka. Ale pierwszy wyłamał się chyba Pączek, później Grażdanka a później już poszło. Dość że na linii startowej stajemy we trójkę – jaa, Ruda i Chrupek. Wszyscy się uczciwie przygotowywaliśmy. No prawie uczciwie – ja najpoważniej – nie biegałem ponad dwa miesiące i mam kilka kilogramów dodatkowej izolacji termicznej, tak wiecie, na zimę. Chrupek od jakiegoś czasu buja w obłokach wiec… Jedynie Ruda stanęła na wysokości zadania i dość regularnie biega. Wokoło biegacze, żołnierze, służby w cywilnych ciuchach i tajniacy przebrani za biegaczy. Dodatkowo cała trasa obstawiona dość luźnym ale jednak kordonem policji, wojska i cholera wie kim jeszcze. Startujemy niewyrywnie, trzymamy się z tyłu bo i tak ja spuchnę a założenie jest takie że biegniemy wszyscy razem. No to biegniemy. Bieg w Marrakechu jest jednym z najlepszych w których biegłem – bardzo dobra choć może mało biegowa pogoda, szybki asfalt, ludzie, otoczenie, palmy, góry na horyzoncie, i jakiś gość koło nas co kilka minut wykrzykuje na cały regulator – Allah!!!

To co działo się w czasie biegu niech pozostanie pomiędzy nami – dość że biegliśmy, szliśmy, robiliśmy bokami, szukaliśmy cienia…Dotarliśmy na metę. Czas mało zachęcający – najgorszy w historii moich startów, ponad 30min gorzej niż 3 lata temu na trasie maratonu….wrrr. Obiecuję poprawę: mniej wina (ale dopiero po opuszczeniu Maroko), więcej biegania itd. Itp. Już będę grzeczny! Ruda i Chrupek szczęśliwe – to pierwszy półmaraton na ich koncie, ja też jestem szczęśliwy bo w afrykańskim bałaganie moje nazwisko nie pojawia się na liście biegaczy którzy ukończyli bieg. Hurra! Warto to uczcić! Więc czcimy marokańskim piwem Casablanca. W sumie nic specjalnego, ale…lokalny specyfik więc warto przetestować. Wiecie – naprawdę niewiele jest rzeczy które tak smakują po przebiegnięciu maratonu, a choćby i pół, jak zimne piwo. Niech żyje Casablanca!
Po biegu krótki relaks, delikatne nabijanie się z ekipy górskiej która nie znalazła mety półmaratonu -hahaha! I ruszamy w końcu w miasto. Tak, wiem zdjęcia i zwiedzanie – po pobycie 3 lata temu nie bardzo chciało mi się tłoczyć w wąskich uliczkach mediny ale teraz mam cel – w kilka miejsc nie dotarłem 3 lata temu, w kilka nie dotrę i tym razem (ha – jest powód żeby wrócić) ale chcę zobaczyć grobowce Sadytów i pałac Al-Badi. Oczywiście życie weryfikuje plany – pan od samochodów zmienia zdanie i obiecuje dostarczyć samochody dziś a nie jutro w związku z czym muszę wcześniej wrócić do hotelu. Udaje się zobaczyć tylko grobowce Sadytów (wstęp chyba 10MD). Ładne miejsce -warto tu wstąpić, to zupełnie odmienny typ architektury. Tak odmienny że roznegliżowane młode foki (chyba Włoszki) robią sobie selfi na tle grobów wesoło paplając…chciałem napisać że chyba coś jest nie tak z młodzieżą że bezrefleksyjnie robi dzióbki i pręży niekompletnie ubrane ciała na tle grobowców, ale to chyba jednak były po prostu młode niedouczone idiotki….

Reasumując – grobowce Sadytów warte były obejrzenia, brama w murach miejskich – Bab ar-Rub też, a jako bonus…trudno to w sumie uznać z premedytacją za coś miłego ale w czasie kupowania słodkich wypieków w wąskiej uliczce pomiędzy bramą a grobowcami minęła nas procesja pogrzebowa. Moje całkowicie prywatne skojarzenie to telewizyjna migawka – ludzie w uliczce się rozstępują, ciało niesione na wysokich marach przepływa ulicą a ludzie wracają do kupowania ciastek… Wielkim bonusem okazała się za to wizyta w - jak to nazwać??? – lokalu gastronomicznym. Jedno pomieszczenie, lada z wiekowym ekspresem do kawy, niezbyt czysto, wyłączona chyba od stulecia szafa chłodząca z napojami…przed lokalem blaszane korytko z dymiącym drewnem i kilka tajinów. Personel zgrabnie rozstawia stoliki i ozdabia je serwetami z szarego papieru do pakowania – ooo, czuję się jak u siebie! Sięgam do szafy z napojami i butelka coli przykleja mi się do dłoni…Uprzedzając wypadki – porcje w tym lokalu nie porażały wielkością, ale cała grupa przyznała pod koniec wyjazdu że w tej zakurzonej, leżącej na uboczu knajpce jedliśmy najtaniej i chyba najlepiej w czasie całej wyprawy. No może knajpa – równie niepozorna – w Zagorze była lepsza (na pewno porcje były dużo większe i ta obsługa!!!). Z tego morał – w Maroko nie należy zrażać się brakiem europejskiej czystości, jeść w knajpach dla lokalsów i będzie świetnie.
Wracam do hotelu żeby być na 16 – tak jak się umówiliśmy z dostawcą samochodów. Jestem. Czekam. Nieee, wcale się nie denerwuję – w końcu to Afryka, 4 czy 5 godzin w jedną czy drugą stronę…Luz…Gość objawia się zdrowo po 20 i dopełniamy formalności – ostro negocjowaliśmy zastaw i zbiliśmy go z 500 do 300 ojro. Przy odbiorze samochodów Marokańczyk rezygnuje z zastawu, bierze tylko mój dowód osobisty, oddaje kluczyki i …wszystko. Dostajemy dwa całkiem nowe Peugeot’y 301 z osuszonymi bakami – trochę dyskutujemy o piłce nożnej (taaa, to dlatego się spóźnili) – i wracamy do picia wina. Jutro wyruszamy z Marrakechu: górale w góry a my…jeszcze nie do końca zdecydowaliśmy gdzie…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 11% świata (22 państwa)
Zasoby: 278 wpisów278 173 komentarze173 2887 zdjęć2887 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
13.05.2017 - 23.07.2019
 
 
19.08.2015 - 22.07.2017