Sofia ponownie o 3 nad ranem…To boli oczywiście kiedy dojeżdża się do hotelu o 2:00 nad ranem, idzie spać o 4:00 wstaje o 9:00 – przynajmniej w moim wieku. Jeszcze bardziej boli kiedy na lot powrotny trzeba wstać o 3:30 po całym dniu zwiedzania i wieczornym spijaniu trunków które nie zmieściły się do plecaka. I o ile niewiele mogę zrobić w sprawie harmonogramu lotów to mogę ograniczyć tę ostatnią czynność – mniej spijania wina …niemieszczącego się do plecaka. Tak, tak, to oczywiste – na następny wyjazd (już wkrótce :D ) zabieram większy plecak. A wszystko to po to żeby wyjazdy na czasołamanie nie były tak uciążliwe – bo co jak co ale w czasie weekendu się nie wyspałem. Szybkie podsumowanie – pogoda trochę nie dopisała ale to drobiazg. Zobaczyłem to co chciałem zobaczyć, posmakowałem odrobinę bułgarskiej kuchni i bułgarskiego wina. Szkoda że góry schowały się w chmurach, ale w lutym można się było tego spodziewać. Przywiozłem kilka butelek lokalnego wina do wypicia z przyjaciółmi, trochę lokalnych przysmaków…a wszystko to zostało okupione lekkim niedospaniem. Było warto. Pora też nie była najgorsza – pogoda chimeryczna ale turystów niewielu wiec w knajpach obsługa natychmiastowa. Warto było się trochę pomęczyć.
PS. Przygody Edka czasołamacza będą kontynuowane. A i jeszcze prequel będzie ;-)