Geoblog.pl    Archi    Podróże    Maroko, czyli klątwa flaminga uderza po raz drugi.    W drodze na południe czyli co tam w garnku było.
Zwiń mapę
2014
29
sty

W drodze na południe czyli co tam w garnku było.

 
Maroko
Maroko, Chwiter
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 372 km
 
Doczekaliśmy się Polaków. Wrócili cali, zdrowi i szczęśliwi z gór. Ok, teraz pora na wspólne zwiedzanie – przetartą ścieżką wypożyczają samochód. Ja w tym czasie udałem się do jedynego znalezionego w Marrakechu źródełka z winem – ruszamy w daleką podróż na południe i trzeba coś włożyć do bagażnika ;-). Z pełnymi siatkami – no bo w Marrakechu ponownie mamy być w niedzielę rano i jest to prawdopodobnie ostatnia szansa na kupno marokańskiego wina – wracam do samochodu. Nastroje dopisują – w przeciwieństwie do pogody: pada deszcz, jest zimno i nieprzyjemnie, z radością opuszczam Marrakech. No nie tak szybko – korzystamy z tego że godzina jest wczesna i ruch na ulicach niewielki. Bez większego trudu przebijamy się przez miasto i …rogatki. A na rogatkach punkt kontrolny i ze trzy różne służby mundurowe. Już o tym zapomnieliśmy bo w Essauirze nie było tego widać. Później okazało się że ta mnogość mundurowych na ulicach spowodowana jest obecnością króla – znaczy się król którego Marokańczycy kochają i szanują – wiem że to śmiesznie brzmi ale kto pamięta dlaczego islamska wiosna która przemeblowała kilka sąsiednich państw a w Maroko bardzo szybko rozeszła się po kościach?- przebywał akurat w Marrakechu. I to spowodowało obecność na ulicach wojska, policji, żandarmerii i jeszcze innych mundurowych w ilościach ogromnych. No i dodatkowo punkty kontrolne na wjeździe do miasta. Zwalniamy przy blokadzie ale widząc europejczyków policjant macha ręką i … jedziemy dalej. Krajobraz zupełnie inny niż po drodze do Essauiry – więcej zieleni i więcej ludzi.
Jestem prostym facetem, znaczy czasami się krzywię, ale co do zachowań to zupełnie standardowo, czyli jak głodny to jem, jak spragniony to piję a jak do roboty to śpię – ot, normalnie. A jako że głód zaczął doskwierać to zaczęło się poszukiwanie jadłodajni. Europejskie w stylu nie przeszły jako że Rafał z autem gdzieś do przodu wypruli więc padło na tak naprawdę pierwszą lokalną knajpę na drodze. Taką przy skrzyżowaniu, a raczej przy rondzie – pobocze drogi oblepiały stragany z warzywami i owocami, a po drugiej stronie drogi pyszniła się knajpa. Ale zanim zaatakowaliśmy jedzenie to ruszyliśmy na zakupy na stragany. Pierwsze wrażenie… ja pierdzielę, ja nie wiedziałem że seler naciowy może urosnąć taki wielki – tu były …ogromne! To samo cebula, no wszystko jakieś takie gigantyczne – albo walą nawóz tonami albo nie słyszeli o normach Unii Europejskiej na dopuszczalną krzywiznę banana… dla odmiany banany są malutkie, wielkości palca a w smaku …skondensowane – no odjazd totalny, Grażdanka (taaa, ona padliny nie jada) jest w siódmym niebie. Banany i mandarynki do samochodu, a my na wyżerkę… Przydrożna knajpa wyglądała tak, że … to będzie standard przydrożnych knajp w Maroko … ale wyglądała tak że muszę zacytować, z pamięci, jednego z moich ulubionych rosyjskich pisarzy: gdyby znajdowała się na terenie UE to by ją zamknęli razem z właścicielem, gdyby to było w USA to właścicielowi wytoczono by natychmiast proces a gdyby to było w Japonii to właściciel ze wstydu popełniłby sepuku… tak to wyglądało, ale głodny facet na autopilocie kieruje się do gara. A raczej garów – bo były trzy. Jako że jednoosobowa załoga porozumiewała się tylko po ichniemu ;-) zdaliśmy się na przygodnego tłumacza. Tak, do reguł szkoły przeżycia powinno się wpisać następującą – nie wierz Marokańczykom którzy obiecują tradycyjną marokańską potrawę, a jeżeli uwierzysz to nie miej pretensji do życia że znowu kopnęło cię w dupę… W pierwszym garze – soczewica. Podobno wegetariańska ale to może równie dobrze znaczyć że była tylko jedna garstka mielonego mięsa na cały gar. W drugim garze… nie pamiętam co to było – jakiś gulasz, ale ci którzy wybrali to sobie chwalili. W garze trzecim… tak, w garze trzecim tradycyjna marokańska potrawa. Wyglądała w porządku, nawet na talerzu … do czasu próby wbicia w to widelca… Nie wiem co to było i nawet nie chcę wiedzieć. Violetta która też dała się skusić poprzestała chyba tylko na obserwacji tego kulinarnego zjawiska. Ja wręcz przeciwnie, zmierzyłem się i przetrwałem, ale wiedzieć co zjadłem za bardzo bym nie chciał: kawałek gotowanej skóry z gruba warstwą łoju był ok., dwa wymiona też przeszły bez większego trudu, kawałek głowizny z ząbkami …trochę trudniej a cała reszta …dałem radę choć porażka była blisko :D Dla uspokojenia żołądka wyjadłem Grażdance resztkę soczewicy z talerza. Ech, to dopiero było doświadczenie! Pogoda się poprawiła, żołądki pełne, samochody zapełnione owocami, w bagażnikach wino a w samochodowych odtwarzaczach zakupione płyty z marokańskimi przebojami – to są wakacje! Ruszamy dalej, na południe przez góry Atlas do Ouarzazate.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-10-22 10:13
Doświadczenia kulinarne pozostaną w pamięci na długo!
Obrazowe Twoje pisanie lecz gdyby pojawiły się zdjęcia to byłoby PIĘKNIE !
Wiem ,że to trudno pisać i wybierać-umieszczać zdjęcia ale warto!
 
zuzkakom
zuzkakom - 2014-10-23 02:54
Zęby w potrawie... Tak, chyba tutaj bym właśnie wytyczyła granicę czego bym NIE zjadła, a różne rzeczy się jadło :)
 
 
zwiedził 11% świata (22 państwa)
Zasoby: 278 wpisów278 173 komentarze173 2887 zdjęć2887 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
13.05.2017 - 23.07.2019
 
 
19.08.2015 - 22.07.2017